Absurdy ciszy wyborczej
W sobotę i niedzielę nie mogłem „pogadać” ze znajomymi na portalu społecznościowym o kandydatach do eurowyborów. Szef Państwowej Komisji Wyborczej zagroził, że to agitacja i złamanie ciszy wyborczej. To mogło się skończyć jakimiś sankcjami. Jestem w miarę zrównoważonym facetem. Posiadam zdrowy rozsądek, wykazuję się logicznym myśleniem, posiadam umiejętność czytania ze zrozumieniem, nie popadam w skrajności, lubię uporządkowane życie. Organicznie wręcz nie znoszę idiotyzmów, zagmatwanych przepisów, ogłupiających instrukcji i robienia ze mnie idioty przez urzędników dowolnego szczebla.
Z trudem powstrzymywałem się przed chęcią sprawdzenia, czy dosięgnie mnie karząca ręka sprawiedliwości za złamanie ciszy wyborczej wyrażeniem opinii na temat kandydata do europarlamentu na swoim osobistym profilu facebook’owym na temat „jak ja nie cierpię jego obłudy i pseudopatriotycznego zadęcia” (tego kandydata oczywiście, przez litość nie wymienię jego nazwiska).
Ratunkiem przed złamaniem prawa okazała się refleksja, która w tym momencie mnie naszła,a dotyczyła… grilla. Gdybym tak w sobotę przedwyborczą czy niedzielę wyborczą zaprosił na gardenparty ze stu znajomych i porozmawiał z nimi o kandydatach do parlamentu europejskiego to byłoby to złamanie ciszy wyborczej czy nie? Załóżmy hipotetycznie, że tych samych znajomych wciągam w dyskusję na ten sam temat za pośrednictwem portalu społecznościowego. Czy tym razem byłoby to złamanie ciszy wyborczej? Według PKW – TAK!
Czym zatem różni się rozmowa w ogródku od rozmowy na facebook’u? I tu i tu rozmawiam TYLKO ze znajomymi, prywatnie. A, że na facebook’u może podejrzeć tę ożywioną dyskusję osoba z zewnątrz! Podobnie, jak koło ogródka może znaleźć się przechodzień (nie zaproszony na grilla) i usłyszeć przez przypadek głośniejszy fragment wymiany poglądów na temat tego po co ten czy inny idzie do Brukseli.
No tak, zdałem sobie sprawę, że prawo nie jest dostosowane do czasów, w jakich przyszło nam żyć. Nie uwzględnia możliwości nowych mediów, przebiegłości spindoktorów sztabów wyborczych, przebiegłości działania młodych działaczy, którzy internet znają lepiej niż drogę do własnego domu (w realu rzecz jasna) i potrafią go niecnie wykorzystać. Ale szef PKW powiedział, że jeżeli się ośmielę napisać coś na facebook’u, polubić, udostępnić – to muszę liczyć się z konsekwencjami za złamanie ciszy wyborczej. Tym razem rozsądek zwyciężył. Tym bardziej, że dla mnie tak jak dla większości rodaków te wybory nie były tak ważne jak chcieliby tego politycy. Wylogowałem się z facebook’a, wyszedłem na balkon, odetchnąłem świeżym powietrzem i spojrzałem prosto w oczy kandydatowi na europosła, który z wielkiego bilbordu przekonywał mnie, że o lepszą Polskę będzie walczył nawet w Brukseli (nie napisał jedynie, że za jakieś 35 tys. zł miesięcznie). I w majestacie prawa, nie łamiąc ciszy wyborczej, robił to i w sobotę, i w niedzielę wyborczą! Tylko dlatego, że ktoś go „powiesił” na owym bilbordzie przed sobotą.

Politycy z banerów agitowali nawet podczas ciszy wyborczej
Po co nam takie przepisy, których nie ma nawet możliwości wyegzekwować. Po co stwarzać pozory i narażać się na śmieszność. Lepiej uznać, że nie ma możliwości nałożyć kagańca na internet, tym bardziej internautom, znieść archaiczny przepis w imię podążania ku normalności i zwróceniu powagi polskiemu prawu.
Piotr Skalski
Dodaj komentarz